WSPOMNIENIA ABSOLWENTÓW SZKOŁY

J. E. Ks. Abp. Edward Ozorowski - Lata trudne, ale pożyteczne
 

Kiedy we wrześniu 1954r. przekraczałem próg I Liceum Ogólnokształcącego w Białymstoku, niosłem ze sobą przekazaną mi pamięć świetności tej szkoły w latach międzywojennych. Nie bardzo wprawdzie wiedziałem, na czym ona polegała, ale sięgałem do niej, zwłaszcza w sytuacjach niezrozumiałych. A był to czas ideologizacji nauczania. Przez dwa lata dzień szkolny rozpoczynał się apelem na szerokim korytarzu...

 Na pierwszej lekcji historii usłyszałem, że Jezus Chrystus jest mitem. Nudne podręczniki radzieckich autorów były nie do strawienia dla bardzo młodego jeszcze umysłu. I w ogóle całość wydawała się zbył ciężka do udźwignięcia.

Należałem do młodzieży dojeżdżającej. Wychodziłem z domu o godz. 6.00 i wracałem o 18.00. W szkole było przeważnie 5 lub 6 godzin lekcyjnych dziennie. Resztę czasu spędzałem w zatłoczonym pociągu, na ulicy i w świetlicy dworcowej. W niej przeczytałem większość szkolnych lektur. Najtrudniej było rano. Pociąg przeważnie się spóźniał.
Drogę z dworca do ul. Kościelnej trzeba było pokonać biegiem przy akompaniamencie wyzwisk. Uważano nas bowiem za chuliganów. Potem czekający na korytarzu dyrektor, otwarcie drzwi do klasy i sakramentalna formuła: - Przepraszam, panie profesorze, pociąg się spóźnił.
Po południu było nieco lepiej. Chodziliśmy do hali sportowej przy ul. Jurowieckiej, a poza tym przesiadywaliśmy w świetlicy dworcowej pochyleni nad lekturami. Zazdrościłem tym, którzy mieszkali w mieście i mieli wykształconych rodziców, do których w każdej chwili mogli się zwrócić o pomoc.
Szkoła, mimo nacisków politycznych, miała swój klimat. Zmienił się on na lepsze po 1956r. Nie przymuszano nas do wyrzekania się wiary, nie naśmiewano się z inaczej wierzących. Rano, przed godz. 8.00, widziało się rzesze młodzieży nawiedzającej po drodze kościół farny Braliśmy udział w rekolekcjach wielkopostnych i chodziliśmy na lekcje religii. Przez dwa ostatnie lata mieliśmy je w szkole, a ks. S. Piotrowski podbił serca większości uczniów i uczennic.
Najbardziej wyryła mi się w pamięci klasa jedenasta. Nauczyciele traktowali już nas niemal jak dorosłych. Studniówka i pocięte czapki, czasem z napisami. Nosiłem ją z dumą. Potem próbna matura i czytanie prac wyróżnionych. Rekrutacja na studia i wreszcie matura - egzamin komisyjny, do którego przystępowało się z całą powagą. Wreszcie wręczenie świadectw dojrzałości i świadomość, że tej dojrzałości w człowieku jest tak mało.
Po maturze każdy poszedł w swoją stronę. Czasem spotykało się tego lub owego. Były to jednak spotkania sporadyczne.
Dopiero po latach człowiek odnajduje swoich kolegów. Ze zdumieniem konstatuje, że tak wielu z nich zajmuje eksponowane stanowiska. O szkole można mieć różne zdanie. Pewnie każdy ma inne. Nie ulega wszakże wątpliwości, że jest niewymijalnym etapem w życiu każdego jej absolwenta. Dla mnie były to lata trudne, ale pożyteczne. Dziękuję wszystkim moim nauczycielom.

J. E. Ks. Arcybiskup prof. dr hab. Edward Ozorowski - Metropolita Białostocki. Absolwent z 1958r.


 Edward Redliński - Uczyłem się miasta

Te moje 4 lata „ogólnokształcące" były niezwykłe.
Miałem wtedy „dwa życia": szkolne, miejskie, i domowe, wiejskie. Żyłem, po pół doby w dwóch światach, dwóch kulturach, dwóch językach...
Budziłem się w chacie pod Wielkim Jesionem, na skraju brzeziny w łąkach. Kwadrans później biegłem przez las, 2 i pół kilometra do stacyjki w Zimnochach. Teraz 40 minut pociągowego tłoku. Dworzec PKP, 2,5 km. marszu przez miasto: ulicą Manifestu Lipcowego, Lipową, Rynkiem Kościuszki - pacierz w kościele farnym - ulica KOŚCIELNA i...mroczne gmaszysko I LO. Potem 5-7 lekcji, potem marsz powrotny-potem 2-3 godziny czekania w dworcowej świetlicy na pociąg powrotny-znowu jazda, znowu bieg do domu i wreszcie, około 17-tej, pierwszy posiłek z zimnych resztek. Teraz pomoc w gospodarstwie. Wieczorem odrabianie zadań szkolnych. Wreszcie nocleg (ciekawostka: czworo w jednym łóżku, tak, tak!).
I tak 4 lata, codziennie - prócz niedziel, ferii i wakacji.Bo w ferie i wakacje, niestety, całodzienna pańszczyzna w gospodarstwie.
Nie byłem wyjątkiem. Tak wyglądał osławiony awans mojego pokolenia.
„Dojeżdżający" stanowili w każdej klasie kilkuosobową mniejszość, cokolwiek upośledzoną, zakompleksioną. Ale nadrabialiśmy swoją solidarnością, w szkole, na dworcu, w pociągu.
Moją wspólnotę w „bielskim" (do Bielska Podlaskiego) pociągu stanowili Wojtek Zimnoch, Józek Armaszuk Janek Czaczkowski,Włodek Miszuk, Romek Klimiuk, siostry Renia i Halina Sokołowskie, Hela Dunaj i - moja stryjeczna siostra - Renia  Redlińska. Trzymał też z nami, dojeżdżający z Czarnego Bloku, Edek Ozorowski, dzisiejszy biskup.
Ale wtedy gwiazdami mego rocznika byli oszczepnik Włodek Nikiciuk, poeta Jurek Lipiński, piosenkarka Łucja (później) Prus...
Z „miastowych", którzy nam sprzyjali i pomagali, najmilej wspominam Kazika Konstantynowicza, Jurka Humeńczyka, Romka  Mazurkiewicza, Sławka Rogalińskiego, Leszka Zimnocha.
Z dziewczyn z klasy, pamiętam, najbardziej mi się podobały Werka Rutkowska, Zinka Mironowicz, Irka Pieczko, Halina Woszczenko (Wilk) i Janka Malinowska (Warakomska) z klas równoległych.
Nauczyciele? Och, Wszystkich Was, Najdrożsi, błogosławię! A najwdzięczniej wryli mi się w pamięć poloniści: Stanisław Morawski
i Anna Major, fizycy: Adam Kotarski i Czesław Michalski, matematycy - pani Teresa Stankiewicz i p. Antoni Filipkowski, historyczka Pani Zofia Paprocka, „bukwa" p. Franciszka Daniłowicz. i OCZYWIŚCIE, serdeczny wychowawca: Witold Matysiewicz. Przez 4 lata uczyłem się wielu przedmiotów, ale najważniejszy był ten pozaformalny: miasto.
Później mieszkałem w dużych miastach, m.in. wiele lat w Warszawie i aż 7 lat w Nowym Jorku. Ale największym i najważniejszym miastem życia pozostał mi Białystok.

Frampol 15.VI.96

mgr inż. Edward Redliński, ukończył Wydział Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej oraz Studium Dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Prozaik, dramaturg i publicysta. Absolwent z 1958r.

 


 Joanna Sierko-Filipowska

Kiedy myślę dzisiaj o mojej Szkole - I LO. im. Adama Mickiewicza w Białymstoku, wspominam przede wszystkim ludzi i zdarzenia Wiem, że jest to czas który minął, ale często odżywa w mojej pamięci tak barwnie i prawdziwie, jakby były to wydarzenia sprzed chwili.

Kiedy spotkałam w tym roku moje koleżanki i kolegów, to nie mogłam uwierzyć, że obchodziliśmy 18 rocznicę naszej matury. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia. Wspominaliśmy uczniów, nauczycieli, radości i potknięcia. Było między nami porozumienie i bliskość tamtych lat.
Z wielką sympatią wspominam Panie Profesorki: Janinę Wińską od wychowania plastycznego i Danutę Taraszkiewicz od języka polskiego - moich ulubionych przedmiotów. Obie panie miały wobec mnie wdzięczniejsze zadanie pedagogiczne z racji moich zamiłowań. Dzisiaj zdaję sobie sprawę jak wiele cierpliwości i zrozumienia inni nauczyciele skoro jeszcze dzisiaj matematyka, fizyka czy chemia budzą we mnie dreszcz strachu. Są dla mnie mroczną i surową krainą pełną niezwykle logicznych tajemnic, którymi mój umysł nie umiał się nasycić.

Moim światem jest świat emocji, fantazji i koloru. Pedagodzy kształtujący nasze umysły potrafili pielęgnować w każdym z uczniów jego własny świat. Wiedza ogólna nie zabiła w nas rysu indywidualności. Myślę, że w tym tkwi tajemnica tak wielkiej ilości studentów - absolwentów naszego LO.
Po maturze zdałam na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i ukończyłam ją z wyróżnieniem w 1985 roku. Jednak pierwsze próby mojego malowania sięgają czasów naszej Szkoły. Pierwszy obraz olejny namalowałam będąc jej uczennicą, a portrety Adama Mickiewicza patrona Szkoły i Ignacego Prądzyńskiego - patrona Szczepu Harcerskiego, mojego autorstwa, do dzisiaj wiszą w jej murach, a dla mnie są miłym wspomnieniem, kiedy to po raz pierwszy zostałam potraktowana jak poważny artysta malarz.

mgr Joanna Sierko-Filipowska, absolwentka Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Wystawia swe prace w kraju i za granicą Absolwentka z 1979 roku.

 


Jolanta Szczepańska (Gaińska)

Czas mojej nauki w I Liceum Ogólnokształcącym przy ulicy Brukowej 2 w Białymstoku kojarzy mi się z dość długo trwającą modernizacją gmachu szkolnego. Z tego powodu lekcje odbywały się w prowizorycznych warunkach, więc jako uczniowie cieszyliśmy się, gdy nie przygotowani do zajęć często uchodzili uwadze nauczycieli.
Po ukończeniu prac modernizacyjnych, szkoła zyskała elegancki wystrój, sale lekcyjne nabrały charakteru gabinetów. W tych warunkach Liceum przygotowywało się do wyboru patrona, a później uroczystości nadania jego imienia szkole. Wśród uczniów i nauczycieli przeprowadzono ankietę, w wyniku której patronem szkoły został Adam Mickiewicz. Dzień nadania imienia szkole wyznaczono na 25 listopada 1977 roku. Praktycznie cała młodzież i nauczyciele brali udział w gorączkowych przygotowaniach do tej ważnej uroczystości. Sporządziliśmy wystawy o tematyce mickiewiczowskiej, moje koleżanki z klasy należały do szkolnego chóru, prowadzonego przez p. prof. I. Andruk, stąd też wiele czasu spędzały na próbach. 25 listopada był dniem Święta Szkoły, a cała uroczystość odbyła się w sali gimnastycznej z udziałem ówczesnych władz oświatowych, dyrekcji szkoły, rady pedagogicznej oraz pokaźnej reprezentacji  uczniów wszystkich klas. W części artystycznej młodzież prezentowała wybrane fragmenty z twórczości A. Mickiewicza, recytowała poezję. W szkole pojawiły się symbole wieszcza: płaskorzeźba na holu i tablica pamiątkowa na zewnątrz budynku, przed którymi młodzież w dniu inauguracji roku szkolnego oraz innych ważnych uroczystości oddaje hołd Patronowi i składa kwiaty.


mgr Jolanta Szczepańska, nauczycielka I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Białymstoku. Absolwentka z 1978 r. 


Generał brygady Piotr Błazeusz

Wszyscy jesteśmy zabiegani i zajęci ciągłym rozwiązywaniem niekończących się problemów. Czas płynie nieubłaganie, a my zapominamy coraz więcej. Tylko nieliczni próbują znaleźć chwilę, by przelać na papier wydarzenia, w których uczestniczyli. Dlatego, moim zdaniem, szacunek należy się tym, którzy potrafią pisać wspomnienia, bo prawdziwa to sztuka.

Trochę to patetyczne, ale szczere. Ja sam zabierałem się do napisania swoich wspomnień kilka razy, zanim udało mi się coś stworzyć. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, a jeżeli ktoś poczuje się dotknięty, to przepraszam, bo nie było to zamierzone.
IV D p. Bielawskiej opuściła mury I LO w 1990 r. i chyba wielu nauczycieli miło wspomina ją do dnia dzisiejszego. Była to bardzo zgrana klasa, a świadczyć może o tym fakt, że nadal utrzymujemy kontakty. Wciąż używamy swoich przezwisk, które otrzymaliśmy w liceum. Mietek, Kempes, Narkoman, Balzak, Koń, Pećka, Mikła, Reka, Boryna to dzisiaj dorośli i odpowiedzialni ludzie (wymieniłem tylko nielicznych).
Lubimy sobie czasem powspominać przy różnego typu spotkaniach - mamy nawet swoją kronikę klasową. Często wspominamy lekcje przysposobienia obronnego, a szczególnie oceny za dyscyplinę, rzut granatem i wyczyny strzeleckie oraz telefoniczne niektórych z nas. Wielu z nas pamięta też lekcje języka angielskiego : komentarze pani profesor na naszych pracach sprawdzających, przekręcane nazwiska i paru „anglistów", którzy gotowi byli zrobić wszystko, by tylko wyjść z lekcji. Chemia to przedmiot, na którym dowiedzieliśmy się, do czego służy szkło i jak pomaga w zachowaniu porządku w klasie. Natomiast na biologii uczyliśmy się odporności psychicznej, bo można było udzielać odpowiedzi przez prawie całą godzinę lekcyjną, a ostatecznie i tak dostać ocenę niedostateczną. Po zmianie nauczycielki odwróciły się role i to my wyrabialiśmy odporność psychiczną nowej pani. Z kolei z geografii do dziś pamięta się różne minerały. Pani profesor z matematyki była osobą bardzo wymagającą i naprawdę zmusiła nas, byśmy zgłębili jej przedmiot, przynajmniej w stopniu dostatecznym (trzeba przyznać, że później zaprocentowało to na studiach). Wiele wydarzyło się również na lekcjach języka rosyjskiego, historii, fizyki, wychowania fizycznego i wielu innych przedmiotach. Należy też wspomnieć o dyżurach szkolnych, apelach i kapciach z tzw. „zapiętkami". Pozostawię jednak te wydarzenia jako tematy do kolejnych wspomnień.
Prawdziwy hołd należy się naszej wychowawczyni, pani profesor Bielawskiej - wspaniałej pedagog i nauczycielce języka polskiego. Wszyscy pamiętamy nasze wypracowania sprawdzające, a szczególnie dyktando sprawdzające przed maturą. Wspólne wycieczki do Warszawy były bardzo pouczające. W naszej opinii, żaden inny nauczyciel nie miał tyle cierpliwości i wyrozumiałości co pani. DZIĘKUJEMY.
Oprócz nauki, liceum organizowało również wycieczki i imprezy szkolne. Wielu z nas miało możliwość uczestniczyć w wymianach międzyszkolnych z Włochami i Litwą. Od czasu do czasu odbywały się też dyskoteki, na których nieźle się bawiliśmy. Studniówka także utkwiła nam w pamięci.
Wszyscy przeżyliśmy dobre i złe chwile podczas czterech lat nauki w liceum, jednak w naszej pamięci pozostały tylko te najlepsze. Czuję się dumny, że jestem absolwentem I LO w Białymstoku i dopiero teraz zaczynam stopniowo doceniać zdobytą w nim wiedzę. Korzystając z okazji, dziękuję Dyrekcji, wszystkim profesorom, paniom z biblioteki, sekretariatu, szatni, gabinetu lekarskiego, konserwatorom i wielu innym za wspólnie spędzone chwile.

Piotr Błazeusz studiował w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Ukończył z wyróżnieniem Akademię Sił Powietrznych USA. Generał brygady, od sierpnia 2009 dowódca 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej. Od września 2011 do kwietnia 2012 Dowódca X zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Islamskiej Republice Afganistanu.